Polska Mistrzem Świata! (Do końca świata)*

Mamy to! Polscy siatkarze drugi raz z rzędu sięgają po tytuł mistrza świata, grając galaktyczną siatkówkę w finale z Brazylią. Mało kto wie...

Mamy to! Polscy siatkarze drugi raz z rzędu sięgają po tytuł mistrza świata, grając galaktyczną siatkówkę w finale z Brazylią. Mało kto wierzył, że trener Vital Heynen dowiezie swoją drużynę do Turynu. Nie przypuszczałam, że znajdę się tam i ja. Z racji tego, że jednak wszyscy szczęśliwie tam dotarliśmy, zapraszam na niecodzienną relację z tego wydarzenia.



Półfinał z USA i finał z Brazylią

Pierwszy bój w najważniejszej fazie turnieju przyszło nam stoczyć z Amerykanami, którzy od początku MŚ byli jednym z faworytów do zdobycia złotego medalu. Mecz nie należał do łatwych. Świadczy o tym, nie tylko ilość setów i emocje w tie-breaku, ale również statystyki w przekroju całego meczu, które są dość wyrównane. Polacy w ataku zanotowali łącznie 52% skuteczności, Amerykanie byli zaledwie o 2 oczka słabsi w tym elemencie gry. Z kolei nasi rywale przewyższyli nas w dokładności przyjęcia zapisując na swoim koncie 60% (Polska 52%). W decydującej partii nasi siatkarze zdobyli większą ilość punktów w ataku (8-6) oraz bloku (3-2) w porównaniu do Amerykanów, którzy popełnili też więcej błędów. To wszystko przesądziło o naszym zwycięstwie. Srebrny medal mieliśmy w kieszeni i mogliśmy śmiało maszerować po złoto.


Tak też zrobiliśmy, grając fenomenalny finał z Brazylią! Już od pierwszych punktów swoją rakietę na zagrywce i w ataku odpalił Bartek Kurek. Kroku dotrzymywał mu Michał Kubiak, a Artur Szalpuk i Mateusz Bienek dokładali swoje trzy grosze w budowaniu wyniku. Partię zwyciężyliśmy na przewagi (28:26), więc emocji nie brakowało. Przy okazji drugiego seta, nie sposób nie wspomnieć zasług Pawła Zatorskiego, który przyjmował piłki ze 100% skutecznością! Gdy do tego dodamy 70% w ataku Bartosza Kurka i 62 Michała Kubiaka... to w zasadzie nie musimy już nic więcej dodawać. Kibice otwierali oczy ze zdumienia, a nasi po prostu robili swoje. W decydującym secie szli jak tornado. Gdy as Jakuba Kochanowskiego dał nam przewagę 11:4, chyba już nikt nie wątpił, że już za chwileczkę, już za momencik, wydarzy się coś wielkiego. I chociaż w końcówce Brazylijczykom udało nieco przyspieszyć kroku, to Bartek Kurek zatrzymał ich na dobre. Nasza drużyna, kibice na trybunach i dziennikarze oszaleli ze szczęścia! Powtarzając za Wojciechem Drzyzgą i Tomaszem Swędrowskim: "obroniliśmy tytuł Mistrzów Świata!"


Kilka słów od zwycięzców

Podczas finałowego spotkania publiczność dobrze się bawiła, dziennikarze byli spięci niemal na ostatni guzik, natomiast wśród głównych bohaterów wieczoru panował nadzwyczajny luz. Pewność siebie i koncentrację było widać gołym okiem na boisku, co później w rozmowie z mediami potwierdził Dawid Konarski:

To był spokojny mecz, rozegrany bez nerwów. W przeciwieństwie do finału 4 lata temu, któremu towarzyszyły wielkie emocje. Widać było, że my dzisiaj byliśmy lepsi choćby obserwując zawodników z Brazylii w kwadracie, czy sztab - oni już sami chyba nie wierzyli, że jeszcze mogą odwrócić losy tego meczu. I jakoś tak poszło, znowu się podłożyli (śmiech). 

Nasz atakujący zapytany o moment, w którym przełamali kryzys i poczuli, że stać ich na złoto, odpowiedział nieco przekornie:

Po meczu z Argentyną - już wtedy czuliśmy, że wygramy. Mieliśmy grać z meczu na mecz coraz lepiej - taki był plan i wykonaliśmy go. Największy krok zrobiliśmy jednak w sobotę w meczu z Amerykanami, 3/4 tego finału odbyło się dzień wcześniej. W samym finale po prostu dokończyliśmy to, co zaczęliśmy wcześniej. Jak już mieliśmy przed sobą ostatni mecz, ostatni okrzyk, ostatnią rozgrzewka, to nie wypadało nie wygrać. 

fot. Ania Skowrońska - Skowrography
W gronie zwycięzców tego wieczoru znaleźli się również Amerykanie, którzy w meczu o brąz pokonali Serbię 3:1. Przełomowym i najbardziej emocjonującym momentem tego spotkania był czwarty set, w którym USA pokonało rywali 32:30. Kolejna partia zakończyła się wynikiem 25:19 i brązowymi medalami na szyjach Amerykanów. Jeden z liderów zespołu Matt Anderson przyznał jednak, że niełatwo było się im podnieść po przegranym półfinale z Polską.

Nie było łatwo się podnieść - nie tylko fizycznie, ale również mentalnie. To nie jest tylko tak, że przegrywasz mecz i możesz wracać do swojej rodziny i przyjaciół. Siatkówka to nasze życie. Gdy jesteśmy poza domem, z dala od swoich bliskich, to nie gramy tylko dla siebie, ale również dla tych, którzy nie widują nas na co dzień. Jeśli przegrywasz w półfinale, wtedy idziesz bić się o brąz, co jest ciężkie. Ale byliśmy przygotowani na to starcie. Przeszliśmy przez solidny trening mentalny, trener zadbał o nasze przygotowanie psychiczne i fizyczne. Zawsze robimy wszystko co w naszej mocy, żeby być gotowymi na takie momenty. 

Zawodnik zapytany o sporą ilość błędów popełnionych w ostatnim czasie przez jego zespół na boisku, odpowiedział:

To jest rywalizacja. Siatkówka nie jest łatwą grą i popełnia się w niej błędy. Jeśli się na nich skupiasz, wtedy przegrywasz od razu. Umiejętność otrząśnięcia się z nich i grania dalej tak, jak najlepiej potrafimy, jest siłą naszego zespołu. Najlepszym sposobem na powrót do gry po zepsutej zagrywce jest zapomnieć o niej. To jest siatkówka, w której gra toczy się punkt po punkcie.

Poproszony o podsumowanie całego turnieju jednym słowem, Matt bez wahania odpowiedział: "wyczerpujący" i myślę, że każdy z obecnych tam zawodników, niezależnie od narodowości i rezultatu jaki osiągnął, bez wahania by się z nim zgodził.


Atmosfera, trybuny i kulisy wydarzeń w turyńskiej Pala Alpitour

Atmosfera na trybunach w hali Pala Alpitour była gorąca, od początku do końca fazy finałowej. Obiekt wypełniony był po brzegi kibicami - w przeważającej ilości włoskimi, którzy głośno dopingowali swoich rodaków w meczu z Polską. Gdy na nic to się jednak zdało i ich drużyna odpadła z rywalizacji o medale, ich sympatia przeniosła się na Amerykanów, co było szczególnie odczuwalne podczas meczu Polska - USA. I tak w zasadzie już do samego końca - większość publiczności była przeciwko drużynie Vitala Heynena. Z wyjątkiem tych, którzy specjalnie przyjechali do Turynu, dopingować Mistrzów Świata. Jednymi z nich byli Daria i Patryk, z którymi udało mi się zamienić kilka słów pomiędzy meczami o brąz i złoto.


Skąd przyjechaliście?


Daria: Z Ulm, bo na co dzień mieszkamy i pracujemy w Niemczech.

Patryk: Nie planowaliśmy tego przyjazdu. Sprawdzaliśmy na bieżąco, czy bilety są dostępne i najpierw ich nie było. Dostałem poprzedniej nocy wiadomość mailem, że jednak się pojawiły. O 2 w nocy je kupiliśmy, przespaliśmy się do godziny 7 i jechaliśmy tutaj 7 godzin. Zupełny spontan. Po wcześniejszym meczu z Amerykanami, bardzo wyrównanym i pełnym emocji, pomyśleliśmy, że fajnie byłoby kibicować naszym na miejscu w finale. Dlatego tu jesteśmy. 

Byliście 4 lata temu w Spodku?

Daria: Nie byliśmy. Ale kibicujemy nie od dziś. Sami też gramy w siatkówkę. Pamiętam, że jak byłam mała, to bardzo przeżywałam mecze naszej reprezentacji. Nieraz płakałam jak przegrywaliśmy. Poza tym, w zeszłym roku byliśmy też na kilku meczach piłki ręcznej, gdy w Niemczech grały panie. Po prostu lubimy oglądać sport na żywo.

Kto wygra mecz?

Razem: No Polska! 

Daria: Oczywiście, że Polska, nie ma innej opcji!

Patryk: Bez złotego medalu nie wracamy!

Jak powiedzieli, tak zrobili.


Rzut oka z trybuny dziennikarskiej i zza kulis

Na koniec czas na kilka obserwacji zza komputera i kotary prowadzącej do press roomu. Gdy rozejrzałam się przed meczem po twarzach polskich dziennikarzy siedzących wokół - malowało się na nich jedno wielkie napięcie i skupienie (ja też nie wyglądałam lepiej, nie ma co ukrywać). Ten nastrój zdecydowanie nie udzielił się siatkarzom. Luz, o którym wspominał w rozmowie Dawid Konarski, odbijał się w ich oczach, uśmiechach a nawet ruchach - gołym okiem widać było, że idą po swoje. Wszystko, co działo się wokół meczów było bardzo włoskie i sympatyczne. Oprawa muzyczna opierała się na włoskich hitach z domieszką tych światowych, które publiczność chętnie śpiewała. Włoski duet "Kułaga-Magiera" rozkręcał imprezę na trybunach, ale mam wrażenie, że w mniejszym stopniu ingerował w reakcje publiczności, co momentami bardziej mi odpowiadało.


Jedyną kwestią, w której organizatorzy zawalili na całej linii była ceremonia medalowa, którą w zasadzie można było przeoczyć. Bez podium, bez Mazurka Dąbrowskiego, w oddaleniu od boiska i znacznej części publiczności. Wbieganie po schodach mogło podobać się ludziom, którzy oglądali wszystko w telewizji, ale na pewno nie fotografom, którzy całe wydarzenie musieli uwieczniać zza band reklamowych w dalszej części boiska. Dlatego, ogólnie organizacyjnie nie było źle, dziennikarze mieli również zapewnione bardzo dobre warunki pracy, ale do Polski ciągle im daleko w tworzeniu właściwego klimatu wokół tak dużej imprezy. W tym również mamy niekwestionowane Mistrzostwo Świata.


Dla mnie osobiście wyjazd do Turynu na finały MŚ w roli dziennikarza było spełnieniem marzeń, w które bałam się wierzyć nawet w najśmielszych snach. Będąc 4 lata temu na trybunach w Spodku i  zdzierając gardło kibicując Naszym w meczu z Brazylią, nie przypuszczałam, że za 4 lata będę we Włoszech, już nie tylko kibicować, ale i rozmawiać ze zwycięzcami (wielkie podziękowania dla redakcji Sportowy Wrocław, dzięki której mogłam się tam znaleźć)! To tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że warto marzyć, ciężko pracować i śmiało iść po swoje, do przodu. To co Panowie, kontynuujemy tradycję złotej serii i idziemy za 4 lata po kolejne złoto? Jak powiedział Grzegorz Łomacz po meczu finałowym z Brazylią: "Jesteśmy Mistrzami Świata i po prostu nimi zostańmy do końca świata!"* 


Może zajrzysz też tu

0 komentarze

Flickr Images